Monika Pyrek - bohaterka w domu i w pracy

20.05.2019 0 komentarzy
Autor: Paulina Ostrowska, Zdjęcia: Karolina Tarnawska

Wspólnie przeżywaliśmy emocje podczas jej startów na Mistrzostwach Świata. Osoba, która aktywnie działa na rzecz młodych sportowców, stale angażując się w nowe projekty dla dzieci i młodzieży. Monika Pyrek – spełniony sportowiec, żona i matka. Jak łączy macierzyństwo z pracą, jakie kolejne cele i marzenia przed nią. Tego wszystkiego dowiecie się z rozmowy, którą przeprowadziła dla Was przy szczecińskich Syrenich Stawach Paulina Ostrowska.

 

 

Osiągnęła Pani w sporcie ogromny sukces. Który moment w Pani sportowej karierze był najważniejszy?


To jest bardzo trudne pytanie tak naprawdę. Takich decydujących momentów było bardzo dużo i nie potrafię wskazać jednego startu, jednych zawodów, jednych mistrzostw, które były najważniejsze. Najważniejsze dla mnie było zawsze poczucie spełnienia. Obiecałam sobie, że gdy już zdecyduje się zakończyć karierę sportową, spojrzę za siebie i będę mogła powiedzieć, że mimo braku medalu olimpijskiego, czuję się spełniona. I rzeczywiście, kończąc przygodę ze sportem, uśmiechałam się do swoich myśli, bo wiedziałam,  że to jest odpowiedni czas, żeby iść dalej.


Jakie to uczucie kilkakrotnie poprawiać rekord Polski?


To jest też trudne pytanie, bo tych rekordów nazbierało się bardzo dużo(śmiech); również dlatego, że byłam jedną z pierwszych dziewczyn, które zaczęły skakać o tyczce w Polsce. Z tego też powodu rywalizacja, na przykład z Anią Wielgus, która rywalizowała do poziomu juniorskiego, była bardzo zawzięta. Odbierałyśmy sobie rekordy Polski po centymetrze. Skok o tyczce bardzo szybko się rozwijał i takie pojedynki były bardzo ważne.


Powiem szczerze, że do momentu, kiedy ktoś nie odebrał mi rekordu, nie czułam aż tak dużej satysfakcji z tego, że ten rekord poprawiłam. Traktowałam to jako swoje osiągnięcie, swój rekord, a nie coś wielkiego. Ale w momencie, kiedy odbierano mi ten rekord – na przykład Ania Rogowska czy inne dziewczyny –zbierałam siły i mobilizowałam się w pełni. Odebrany rekord smakował lepiej niż własna „życiówka”.

 

  


Stoi Pani na rozbiegu, tysiące ludzi na stadionie... Co Pani czuje? Jakie emocje towarzyszyły Pani zawsze przed skokiem?


Zawsze towarzyszyło mi ogromne skupienie. I, oczywiście, też niepewność, którą bardzo szybko starałam się wyeliminować, bo jeśli trwa zbyt długo, to paraliżuje. Raczej starałam się przekuć ją w mobilizację, w czym pomaga również doping kibiców na stadionie, ale to jest, tak naprawdę, taka chwila, kiedy człowiek się po prostu wyłącza. Na stadionie jest 60 tysięcy osób, w tym samym czasie rozgrywanych jest 10 konkurencji i, tak naprawdę, nie wiesz komu oni biją brawo(śmiech). Dopieo kiedy przeskoczysz poprzeczkę, słyszysz tę wrzawę i okrzyki.

 

Pamiętam, że w 2009 roku na mistrzostwach świata w Berlinie moi przyjaciele i rodzice zrobili mi piękny prezent. Przygotowali koszulki, na których wydrukowane były litery, które układały się w moje imię i nazwisko. Gdy wstawali, od razu było widać, że to są moi kibice i mogłam ich dostrzec w tym tłumie. Był to dla mnie szczególny start… Razem z Anią [Rogowską – przyp. red.] czułyśmy wtedy, że mamy swój sektor na stadionie.

 


Ile czasu miała Pani na wykonanie skoku?


Na wykonanie skoku mamy minutę. Cały skok z lądowaniem trwa jakieś 22 sekundy. Ludzie często pytają, co się czuje, gdy jest się w powietrzu.
To wszystko trwa bardzo szybko, ale jest jeden taki moment, kiedy rzeczywiście czuje się, że lecisz, jeśli skok jest wykonywany idealnie. Ja zdecydowanie bardziej pamiętam moment decyzji, kiedy ruszam, a nie sam skok. Muszę wtedy ocenić, czy warunki atmosferyczne są odpowiednie (czasem nie były, a zostawało 15 sekund na wykonanie skoku, więc decyzja podejmowała się sama). Bardziej pamiętam lądowanie i euforię po skoku, niż sam lot.


Od dziecka jest Pani osobą aktywną sportowo. W podstawówce trenowała Pani koszykówkę. Kiedy pojawił się skok o tyczce?


Mój straszy brat grał w szkole w koszykówkę. Często miał mnie pod swoją opieką, chodziłam z nim na SKS-y. Któregoś dnia zabrakło im jednej osoby do drużyny i nauczyciel poprosił mnie, żebym dołączyła. I tak zostałam rozgrywającą. To były fajne czasy. Do lekkiej atletyki trafiłam przez przypadek. W czasie ferii zajęcia sportowe przeniesiono na stadion lekkoatletyczny, bo nasza sala była w remoncie. Nauczyciel tego dnia był chory, więc zajęcia prowadziła trenerka lekkiej atletyki. Od samego początku czułam, że to jest coś dla mnie. Po feriach na zajęcia chodziło jeszcze sześć osób; na koniec, w 2001 roku, zostałam już tylko ja.


Czy od najmłodszych lat stara się Pani zarażać swoje dzieci pasją do sportu i aktywnością fizyczną?


Staram się wyciągać je na dwór, kiedy tylko mogę. Jeśli chodzi o starszego syna, na początku nie wierzyłam, że będzie skłonny do jakiekolwiek aktywności (śmiech). Ale gdy skończył cztery lata (teraz ma już sześć), zaczął skakać, biegać, nauczył się jeździć na rowerze. Uważam to za jedno z moich światowych dokonań, że nauczyłam go jeździć na rowerze (śmiech).

 

Z kolei u młodszego syna od razu było widać, że ma predyspozycje: wszędzie jest go pełno, ma swoje zdanie; jest bezkompromisowy –dobry materiał na sportowca. Ale, oczywiście, nie będę ich do niczego zmuszać. Będę podpowiadać, wspierać, zamiast naciskać. Chciałabym, żeby nabrały takiego nawyku – jeśli się nudzę, to pierwsze, o czym myślę, to spacer, przejażdżka na rowerze, gra w badmintona czy berek z bratem. To jest dla mnie najważniejsze.

 

  


Czy po zwycięstwie w „Tańcu z Gwiazdami” zrodziła się w Pani również pasja do tańca? Kontynuuje Pani tę przygodę?


Ostatnio, na zaproszenie Asi Mazur, byłam na nagraniu programu. Gdy znowu stanęłam na tym parkiecie, pozazdrościłam jej, że właśnie przeżywa taką przygodę w swoim życiu. Udział w „TzG” wspominam bardzo dobrze, pomimo tego, że to była naprawdę bardzo ciężka praca, treningi do programu są naprawdę intensywne. Ja sama, będąc sportowcem, schudłam tam 6 kg! (śmiech) Polecam taniec wszystkim kobietom, bo taniec wysmukla. Bieganie długodystansowe i taniec to dyscypliny, które nie budują widocznych mięśni, ale pięknie je wydłużają, dzięki czemu wygląda się zgrabniej. Wtedy na nagraniu poczułam, że znów chciałabym tańczyć.


Pamiętam,że byłam nawet kiedyś na takim zgrupowaniu tanecznym,tańczyliśmy do piosenki MC Hammera (śmiech). Ale byłam wysoka i nie było dla mnie odpowiedniego partnera do tańca towarzyskiego. Tak skończyła się moja taneczna historia. Nie żałuję tego, „TzG” był miłym wynagrodzeniem tego.

 

I to z jakim sukcesem! Zdobyła Pani Kryształową Kulę!


Tak, myślę, że przyczyniły się do tego moje predyspozycje. Bardzo szybko łapałam aspekty techniczne skoku o tyczce. Nie byłam szczególnie silna, ani szybka,ale bardzo pomagała mi koordynacja. Poczucie rytmu, które w lekkiej atletyce jest również bardzo istotne, pomogło mi w tańcu. To była jedna z tych przygód, którą – zaraz po karierze sportowej – będę wspominać przy kominku.

 

W 2017 roku wraz z siecią handlową Netto stworzyła Pani Fundusz „Skok w marzenia”, który ma na celu wspieranie rozwoju karier młodych i utalentowanych sportowców. Prowadzi Pani również Alternatywne Lekcje WF i pierwsze w Polsce warsztaty skoku o tyczce Monika Pyrek Camp. Czy to naturalna kontynuacja Pani sportowej kariery?


Myślę, że to powołanie. Może to za duże słowo, ale tak czuję. Zaraz po zakończeniu przygody ze sportem pracowałam przez cztery lata w radiu. Pamiętam, że najlepiej rozmawiało mi się ze sportowcami. Cały czas czułam, że chcę dalej robić coś związanego ze sportem. Praca w radiu sprawiała mi ogromną satysfakcje, ale ograniczała w byciu na bieżąco za światem sportu, lekkiej atletyki.


To właśnie wtedy narodził się pomysł, by założyć fundację i robić projekty już z siecią Netto. Pojawił się fundusz stypendialny i ja w to naturalnie weszłam. Chyba każdy sportowiec tak ma, że jak już zacznie, to nie może przestać. Pamiętam, że będąc w Rio na Igrzyskach jako członek komisji zawodniczej, myślałam co jeszcze mogłabym zrobić i pomysły same zaczęły pojawiać się w mojej głowie.


Dzisiaj jestem w takim momencie, że czasami brakuje mi już po prostu czasu na to wszystko. Ta praca wiąże się z licznymi wyjazdami, a z dwójką dzieci jest to niemałe wyzwanie logistyczne. Ale sprawia mi to ogromną przyjemność. Mimo, że padam z nóg po każdym dniu, czuję ogromną satysfakcję i napędzam się dalej.

 

  


Jest Pani spełnionym sportowcem i mamą. Jakie kolejne podium przed Panią?


Myślę, że przyszły rok będzie decydujący. Fundusz stypendialny został rozpisany na cztery lata – do igrzysk w Tokio. Mam nadzieję, że będzie on kontynuowany. Obecnie trwa nabór – do 15 maja można składać wnioski i ubiegać się o dofinansowanie. Wybór 10 osób spośród tylu zgłoszeń jest naprawdę bardzo trudny. Wszyscy mają przepiękne marzenia, ale trzeba wybrać. Zwracamy uwagę na historie, bardziej niż na osiągnięcia. To jest szalenie trudne. Ja też byłam stypendystką wielu fundacji, to one dały mi szansę, stąd czuję dodatkową wielką odpowiedzialność.


Pierwszym wyzwaniem będzie więc ocena funduszu po igrzyskach w Tokio. Do 2020 roku planowane są również Kinder + Sport Alternatywne Lekcje WF-u, więc to również będzie rok podsumowania tego projektu. Nie boję się o tyczkarskie campy, skierowane do dzieci w wieku 1-3. Myślę, że będą kontynuowane i rozwijane przez kolejne lata. Dzieci mają w sobie taką energię i radość, że każda praca jest tego warta. Zawsze powtarzam, że jeśli chcesz zobaczyć prawdziwą radość, przyjdź na stadion i zobacz, jak trenują i startują dzieci. Uwalnia się wtedy niesamowita energia.

 

Czy ma Pani swoje ulubione miejsca w Szczecinie i okolicach, w których lubi Pani spędzać czas z rodziną?


Syrenie stawy, na których właśnie rozmawiamy, są takim miejscem. Bardzo często spaceruję tu i jeżdżę na rowerze z synami i rodziną. Przy okazji możemy się też trochę poedukować, bo są tutaj różne przyrodnicze quizy. Zupełnie nie czuć, że jest się w centrum miasta. Nie biegam ze słuchawkami w uszach, tylko nadstawiam uszu, by posłuchać naturalnych dźwięków, śpiewu ptaku. Wyłączam się tutaj i resetuje.


A znajdujecie czasem czas na wypady za miasto?


Jeśli tak, to jest to zazwyczaj morze, szczególnie lubimy Międzywodzie. Zawsze zabieramy naszego psa, który jest już staruszkiem, jeździł ze mną na wszystkie zgrupowania. Uwielbia biegać po plaży. Lubimy też jezioro Siecino. Ja jestem generalnie dziewczyną miastową, więc nie mam ogromnej potrzeby ucieczki. W Szczecinie jest mnóstwo parków, latem uwielbiamy chodzić na „Różankę”. Moja mama kocha róże.


Gdy odbiera Grzesia z przedszkola, to specjalnie wysiadają przystanek wcześniej, żeby tam pospacerować. Zaglądamy też czasem na Netto Arenę, żeby pojeździć na rolkach. Lubię miejsca, do których można dojść pieszo. Lubię też odwiedzać stadion lekkoatletyczny, jest tam taki charakterystyczny zapach tartanu; wtedy wszystkie wspomnienia wracają...

 

 

"(...) żeby utrzymać bliską relację
z dzieckiem trzeba po prostu za nim podążać,

a nie się przeciwstawiać."

 


Zdecydowała się Pani na macierzyństwo po zakończeniu kariery sportowej. Czy uważa Pani, że trudno jest godzić życie zawodowe z rolą matki?


Rozmawiałam niedawno na ten temat z moimi koleżankami, które są jeszcze aktywnymi sportowcami – Luizą Złotkowską, panczenistką i Angeliką Cichocką, biegaczką. Powiedziałam im, że bardzo podziwiam wszystkie dziewczyny, które wracają do sportu po urodzeniu dziecka, bo dla mnie bycie mamą wiąże się z bardzo dużą liczbą wyzwań. Pogodzenie tego z pracą zawodową, szczególnie z pracą sportowca zawodowego, który 250 dni jest poza domem, jest arcytrudne.


Nawet jeśli masz możliwość jeżdżenia z dzieckiem na zgrupowania, to jest to dla mnie niewyobrażalne. Jak sobie pomyślę, że przed finałem dostaje telefon, że moje dziecko jest chore, nie wyobrażam sobie, że potrafię się wyłączyć i skupić na starcie. Myślę, że bym sobie nie poradziła. Zwłaszcza przy mojej konkurencji, która uznawana jest za ryzykowną. Teraz widzę, jak zmieniły mi się priorytety. Już nie ryzykuję, nie potrzebuję ekstremalnych sytuacji. Naprawdę podziwiam, jeśli ktoś wraca i jeszcze do tego osiąga sukcesy. Jest arcymistrzem dla mnie.

 

Gdyby miała Pani skończyć zdanie: Najważniejszą rolą rodzica jest… ?


Akceptacja swojego dziecka, jego wyborów, tego, jaki jest, pokazywania drogi, ale przede wszystkim akceptowanie jego wyborów. Myślę, że to jest trudne dla rodzica, ale wydaje mi się, że żeby utrzymać bliską relację z dzieckiem trzeba po prostu za nim podążać, a nie się przeciwstawiać.

 

 

 

Monika Pyrek

Monika Pyrek

Komentarze

Komentarze

Brak komentarzy.

Nie ponosimy odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach i opiniach publikowanych przez Czytelników niniejszego serwisu. Publikowane komentarze są tylko i wyłącznie prywatymi opiniamii użytkowników serwisu. Zachowujemy oryginalną pisownię nadesłanych komentarzy.