Filipinka - miejsce, którego historia sięga przedwojennych lat
Filipinka to piekarnia i rodzinny sklep z pieczywem, które oczarowuje historią i smakiem domowych wypieków. To niesamowite jak zmieniało się razem z losami naszego kraju. Spotkaliśmy się z Panem Janem Tabińskim – synem założycieli, aktualnym właścicielem, którego opowieści są naprawdę fascynujące. Szykujcie się na trochę wspomnień i sporo informacji!
Filipinka to rodzinna firma, która istnieje już od lat ’60. Proszę opowiedzieć coś więcej o historii.
Mój ojciec zainteresował się tym miejscem w roku 1958. Do tego roku funkcjonowała w Polsce tylko państwowa gastronomia. Nie było żadnych prywatnych przedsiębiorstw. Na przełomie ‘57 i ‘58 roku ukazała się ustawa, która dopuszczała prywatną gastronomię na obrzeżach miast. Wtedy w tym miejscu były obrzeża, górki i pagórki. Mój ojciec w tym czasie był kierownikiem zakładów gastronomicznych, miał pod sobą aż trzy. Kiedy zobaczył w gazecie, że jest taka możliwość, żeby otworzyć coś prywatnego w gastronomii, poszedł do urzędu miejskiego z tą gazetą (śmiech). W urzędzie była wielka konsternacja, bo nikt nic nie wiedział, ale wzięli od ojca telefon, żeby móc się skontaktować, jak już coś będzie wiadomo. Po kilku tygodniach zadzwonił telefon. Ojciec otrzymał zezwolenie nr 1.
Był pionierem! Ten budynek przed wojną był sklepem uniwersalnym, osiedlowym, powstał w końcu lat 20. Miejsce, w którym jest teraz nasz sklep ze zdrową żywnością było zapleczem; szatnie, toalety, magiel. Mój ojciec zastał to miejsce zrównane z ziemią, bo obiekt został wypalony w czasie wojny, cegły pojechały do Warszawy w ramach odbudowy stolicy więc trzeba było to na nowo wybudować. Był to wielki problem, bo w tamtych czasach nie istniało żadne zaopatrzenie budowlane. Ojciec miał w sobie dużo samozaparcia i determinacji, postanowił jednak to zrobić. Trwało to przez 5 lat. Otrzymał pozwolenie na zbieranie cegieł rozbiórkowych, zwoził je takim ręcznym wózkiem, była to praca długotrwała i wyczerpująca. Do roku 1963 udało mu się zamknąć budynek w stanie surowym, przy czym dach został zrobiony z resztek ze statku, w ścianach są połówki cegieł.
To wyczyn na poziomie rekordu guinnessa (śmiech). Tata razem z mamą postanowili być ajentami. Prowadzili sklep spożywczy w systemie agencyjnym. W 1963 roku udało się zamknąć budynek, były w nim wtedy drzwi i okna zdemontowane z innej kamienicy. (śmiech) Należało go jeszcze wyposażyć na lokal gastronomiczny na co zabrakło finansów. Tata udał się do zakładów gastronomicznych i podjął z nimi współpracę na zasadach ajencyjnych.
Prezes wiedział, że mój ojciec był dobrym handlowcem, więc podpisał umowę. Lokal został wyposażony i nadawał się do otwarcia. Przyjęto formułę restauracyjną, której nazwą była Jutrzenka. Rodzice jako ajenci próbowali rozkręcić ten gastronomiczny lokal. Po roku działalności obroty były na tyle duże, że prezes postanowił zatrudnić 16 osób. Niestety po kolejnym roku obroty diametralnie spadły, bo wzrósł też koszt utrzymania i OZG (Okręgowe Zakłady Gastronomiczne Firma Państwowa) zwróciło dzierżawę lokalu. Postanowił wtedy działać na własną rękę, to był ten moment, w którym rodzice przejęli samodzielnie wszystko Tata skończył prowadzić działalność jak miał 76 lat. Od roku 1983 lokal jest już na mnie.
I wtedy działalność szła już w kierunku piekarni, kawiarni?
Tak, dokładnie, ale Filipinka to nazwa od lat 60-tych.
Czy w Pana piekarni zawsze były produkty ekologiczne i wegańskie? Ta moda pojawiła się stosunkowo niedawno więc domyślam się, że w tamtych czasach nie było o tym mowy?
Na początku nie było tu produkcji. Ojciec współpracował zawsze z trzema najlepszymi cukierniami w mieście, które w kooperacji z ojcem tworzyły zaopatrzenie Filipinki.
Kiedy pojawiły się zatem produkty wegańskie?
Produkty wegańskie pojawiły się w momencie mojego zainteresowania różnymi dietami. Jestem eksperymentatorem z założenia, wegetarianinem od 2000 roku. Od tego czasu mamy alternatywne ciasta, wtedy też pojawiły się produkty ekologiczne i chcemy ten temat rozwijać.
Rozumiem, że osoby z różnymi alergiami, znajdą w Filipince coś dla siebie?
Tak, oczywiście. Robimy także pierogi z różnymi nadzieniami, glutenowe i bezglutenowe. Zapraszamy do naszego sklepu, który jest tuż obok.
Zainteresowało mnie to, że Państwa specjalnością są Pierniki Szczecińskie, które raczej nie są kojarzone z naszym miastem. Czy to prawda, że tworzycie je według dawnej, przedwojennej receptury?
Poprzez status naszego zakładu produkującego ekologiczne produkty, nawiązaliśmy współpracę z Urzędem Marszałkowskim. W kontakcie z urzędem, powstała idea produktów związanych ze Szczecinem. Udało nam się zatwierdzić Pierniki Szczecińskie jako produkt tradycyjny, czyli produkt, który ma udokumentowaną historię i tradycję.
Okazuje się, że w przypadku pierników, korzenie sięgają już czasów przedwojennych w tym regionie. Były wtedy tak sławne jak pierniki toruńskie. Głównie w okresie Bożego Narodzenia były wieszane na drzewach adwentowych w centrum miasta. Udało nam się przywrócić tę markę z powrotem do Szczecina.
Czy poza jarmarkami, znajdziemy gdzieś jeszcze Państwa produkty?
Tak, zaopatrujemy blisko 50 miejsc na terenie miasta. Oprócz tego, że jesteśmy producentem, jesteśmy również hurtownią wyrobów ekologicznych, dystrybuujemy podobne firmy jak nasza. Istnieje także możliwość zamówienia naszych wyrobów przez Internet.
Skąd pomysł na nazwę?
Nazwa wzięła się od zespołu, w którym zakochana była moja mama. Filipinki mieszkały w tej dzielnicy. Z kolei ich nazwa pochodziła od czasopisma, które w tamtych czasach się ukazywało. Nazwa jest najbardziej szczecińska. Tata zawsze żartował, że powinniśmy mieć 12 Filipinek, ale nigdy nie planowaliśmy otworzyć drugiego takiego miejsca. Pomimo wielu miejsc sprzedaży. Taka Filipinka jest tylko jedna.
ul. Witkiewicza 1
www.facebook.com/tastfilipinka
Komentarze
Brak komentarzy.